poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 8: Niebo kiedyś upadnie


When the lights turned down
they don't know what they heard
Strike the match, play it loud
giving love to the world
We'll be raising our hands, 
shining up to the sky
Cause we got the fire

                                             ~ Ellie Goulding 

***

     Co by było gdyby słońce nagle zgasło?
     Co by było gdyby księżyc nagle zasnął?

     Stoję przy oknie i wpatruję się w świecący księżyc od kilkunastu minut. Tylko to dodaje mi teraz otuchy. Myśl, że Leon patrzy w to samo niebo co ja, w jakimś stopniu jest pocieszająca. Wyjechał dopiero dwa dni temu, a ja już za nim tęsknie.
     Uśmiecham się delikatnie. Gwiazdy tańczą na czarnym niebie, bawiąc się z szarymi obłokami. Delikatny szum wiatru zachęca je do wspólnego lotu, jednak one zostają w miejscu i nadal lśnią, lśnią, jakby chciały rozjaśnić najczarniejsze myśli.
     Słyszę pukanie do drzwi. Uśmiechnięta Ludmiła przekracza próg mojego pokoju, a ja mam wrażenie, że nagle cały świat zaczyna się śmiać.
   - Vilu, pójdziesz ze mną na zakupy? Za trzy dni urodziny Fede, a ja nie mam dla niego prezentu - tłumaczy. Kąciki moich ust delikatnie unoszą się do góry.
   - Jasne - odpowiadam cicho i ostatni raz zerkam na księżyc, a on tylko mruga do mnie i uśmiecha się pocieszająco, a potem chowa się za kłębiastym obłokiem, obiecując, że niedługo wróci.

***

     Nogi powoli odmawiają mi posłuszeństwa. 1000 myśli krzyczy w mojej głowie, wywołując ogromny ból. Miałyśmy pójść tylko po prezent dla Federico, a Ludmiła zdążyła zwiedzić już każdy możliwy sklep. 
   - Luśka, długo jeszcze? Jestem zmęczona - wzdycham głośno. Ile można zastanawiać się nad kupnem j e d n e j sukienki.
   - Zdecydowałam, że biorę niebieską - odpowiada rozpromieniona. Za każdym razem, kiedy na mnie spojrzy i się uśmiechnie, kąciki moich ust same unoszą się do góry.
   - Nareszcie - mówię cicho.
   - Pójdziemy jeszcze tylko do kawiarni i wracamy do domu - postanawia blondynka z entuzjazmem, a ja kręcę głową z dezaprobatą. 

     Upijam łyka kawy, mając nadzieję, że moje zmęczenie minie, lecz to chyba na nic. Zegar wybija dopiero dziewiętnastą, a niebo już jest czarne. Uwielbiam zimowe wieczory. 
     Ludmiła siedzi na przeciwko mnie i właśnie kończy jeść swoją szarlotkę. Patrzy na mnie badawczym spojrzeniem, a ja wzdycham cicho.
   - Coś się stało? Wyglądasz na smutną - pyta z niepewnością w głosie i pewna natrętna myśl każe odpowiedzieć mi, że wszystko jest okej, każe mi skłamać, a potem mówi, że przecież i tak nikogo nie obchodzi moje poczucie humoru. 
   - Wszystko jest dobrze - kłamię i uśmiecham się sztucznie, najlepiej jak potrafię - Jestem po prostu zmęczona - dodaję, w duchu błagając Boga o to, aby dał mi więcej siły. Błagam go o to, aby dał mi więcej radości i pozwolił jakoś przetrwać kilka kolejnych dni. Lecz to chyba na nic. Na tym świecie mogę liczyć tylko na siebie
     Sama do końca nie wiem, co jest powodem mojego smutku. Może ja po prostu nie umiem być szczęśliwa. A może nie chcę. Albo po prostu tego wszystkiego jest tak dużo, że sama nie wiem za co najpierw mam się zabrać i unikam radości. Jestem zbyt zmęczona, żeby o tym wszystkim myśleć. Los cały czas przywołuje nowe problemy, a ja jeszcze nie rozwiązałam starych. Czy tylko dla mnie to wszystko jest takie trudne?

     Wychodzimy z ogromnego centrum handlowego a ja chyba pierwszy raz tak bardzo chcę wrócić do domu. Już z niczego nie potrafię się cieszyć. Nawet z przyjaźni, którą los raczył mnie obdarować. 
     Delikatny wiatr otula moją twarz. Unoszę wzrok i znowu dostrzegam księżyc, który drugi raz się do mnie uśmiecha. Próbuję odwzajemnić uśmiech, jednak nie udaje mi się to. Moje myśli przepełnione są smutkiem i nikt nie jest w stanie tego zmienić.
     Przekraczam próg apartamentu i od razu kieruję się w stronę swojego pokoju. Chciałabym spędzać teraz czas z Ludmiłą, ale nie chcę zepsuć jej humoru swoim nudnym gadaniem i żaleniem się. Chyba wolę być sama. 
     Siadam na łóżku i wyjmuję czarny zeszyt oraz chwytam do ręki długopis. 

     Tamte chwile były tak ulotne, że czasami zastanawiam się, czy kiedykolwiek coś znaczyły. Uczucie szczęścia trwało tak krótko, że czasami mam wrażenie, że tak naprawdę nigdy go nie doświadczyłam. Lecz gdzieś w najciemniejszych kątach umysłu nadal widzę twój uśmiech, który lśnił wtedy jaśniej niż księżyc. Pamiętam wszystkie spojrzenia, które wymieniliśmy. A przecież było ich tak wiele. 
     I kiedy jeszcze wszystko było dobrze, kiedy szczęście stało tuż za rogiem, wiatr wyszeptał twe imię. 

     Czuję jak moje serce zaczyna szybciej bić, nie mogę się uspokoić, myślę o nim i z każdą sekundą coraz bardziej pragnę go zobaczyć, coraz bardziej chcę, aby był teraz przy mnie i coraz bardziej boję się, że już nie wróci. Blask nadziei gubi się gdzieś w odmętach ciemności i widzę, jak najmniejszy płomień wiary nagle przestaje płonąć. Próbuję zrobić wszystko, żeby przywrócić go do życia, jednak moje serce zaczyna wątpić w to, że jeszcze kiedykolwiek odnajdę miłość. 
     Mam ochotę zadzwonić do niego i upewnić się, że za dwa tygodnie znowu się zobaczymy, ale duma nie pozwala mi tego zrobić. Nie mogę pokazać mu, że za nim tęsknie. Pocałowaliśmy się, lecz ja nadal nie mam pewności, czy Leon naprawdę mnie kocha. 
     Czy da się zaufać osobie, na której bardzo się zawiodło? Czy da się odnowić relacje, które kiedyś łączyły dwie dusze? Czy da się znowu poczuć szczęście, będąc blisko drugiej osoby?
     Robię wszystko, aby się nie rozpłakać, lecz to na nic. Moje oczy w ułamku sekundy zostają osłonięte szklaną szybą łez, które już po chwili zaczynają rysować drogę po moich policzkach i spadają na ziemię, poruszając serce tak bardzo, że prawie przestaje bić. 
     Jestem taka słaba, a udaję taką silną. 
     Przymykam oczy i obrazy z przeszłości malują się w mojej głowie. 

     Blask księżyca oświetlił drogę, będąc teraz jedynym reflektorem. Wtuliłam się mocno w tors Leona, a on objął mnie ramieniem. Czułam rytm, w którym biło jego serce i zdałam sobie sprawę z tego, że moje bije tak samo. 
   - Jesteśmy - powiedziała uśmiechnięta Ludmiła. Przed moimi oczami malowała się ogromna plaża. Słońce schowało się za linią horyzontu, uśmiechając się jedynie i obiecując, że wróci jutro. Leon rozłożył koc na piasku. Uśmiechnął się delikatnie i musnął moje usta. Ściągnął swoją koszulkę. Popatrzyłam na niego. Kąciki jego ust uniosły się w uwodzicielskim uśmiechu. Spojrzałam w szmaragdowe oczy mężczyzny i od razu wiedziałam, o co mu chodzi. Zaśmiałam się cicho. Położyłam się na kocu, a Leon usiadł obok mnie. Ludmiła kąpała się z Federico w morzu, a my w tym czasie podziwialiśmy niebo. 
     Gwiazdy tańczyły balet, świecąc swoim blaskiem. Wiatr pachniał wolnością. Patrzyliśmy w niebo kilkanaście minut, wtuleni w siebie i nic nie było nam potrzebne do szczęścia, tylko rytm naszych oddechów i bicia serc. 
   - Niebo kiedyś upadnie - zaśmiał się Leon. Wtuliłam się mocno w jego tors i wtedy pierwszy raz pomyślałam, że kiedykolwiek może mi go zabraknąć.

     Słyszę dźwięk swojego telefonu. Przeciągam palcem po wyświetlaczu, odbierając.
   - Halo?
   - Cześć - słyszę aksamitny głos Leona i nagle mój oddech przyspiesza. Nie chcę, żeby usłyszał mój łamiący się głos - Violu, muszę ci coś powiedzieć. - mówi i 100 000 000 czarnych myśli tupie w mojej głowie. 
   - Coś się stało? - pytam zaniepokojona.
   - Nie wiem, kiedy wrócę - mówi cicho, lecz ja doskonale słyszę każde jego słowo i czuję, jak moje serce zaczyna płakać. Płomień nadziei gaśnie, i zostawia po sobie jedynie malutką, prawie niewidoczną iskrę.
    
     I nagle zdaję sobie sprawę z tego, że niebo właśnie upadło.

***

Hej ^^
Rozdział udało mi się napisać w miarę szybko, 
więc dodaję :D
Dziękuję wam za wszystkie komentarze pod poprzednim, 
bardzo mnie motywujecie <3
Jak widzicie dodałam do rozdziału
wspomnienie, 
tak jak na poprzednim blogu,
ponieważ myślę że jest to całkiem fajne :)
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba
i że pod tym będzie jeszcze więcej
komentarzy niż pod poprzednim <3

Kocham was <3
Believe ;)

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 7: Pod osłoną nocy


Forget about the sunrise
Fight the sleep in your eyes
I don't wanna miss
a second with you
Let's stay this way forever
It's only getting better
If we want it to

                                                   ~ Adam Lambert          

***

     Cały świat już dawno umarł.
     Cały świat już dawno wygasł.

     Delikatny wiatr otula moją twarz. Przymykam na chwilę oczy i zastanawiam się nad sensem swojego istnienia. Siadam na ławce.
     Duże drzewo rzuca swój ogromny cień na ziemie, a ta jedynie wywraca oczami.
     Pamiętam, jak przychodziliśmy tu we czwórkę. Pamiętam tę huśtawkę przy rzece. Pamiętam tę ścieżkę, wydeptaną przez Szczęście. I pamiętam dosłownie każdą sekundę, którą spędziłam w tym miejscu.
     Dostrzegam rozbudowaną sylwetkę. Nie wierzę, że jeszcze ktoś tu przychodzi. Mężczyzna odwraca głowę w moją stronę, a moje serce staje w miejscu.
     Leon.
     Nie chcę, żebyś tu był.Wracaj do domu, błagam.
     W momencie gdy mnie dostrzega jego twarz promienieje i rozjaśnia wszystkie moje najciemniejsze myśli. Z każdym krokiem jest coraz bliżej i wywołuje w moim sercu huragan, a ja oddycham tak szybko, że aż trudno uwierzyć w to, że jeszcze w ogóle żyję.
   - Cześć - mówi a ja tonę w jego szmaragdowych tęczówkach i umieram 15 razy w ciągu sekundy. - Co tu robisz sama?
   - Siedzę, nie widać? - burczę beznamiętnie.
   - Masz okres? Czy po prostu zły humor? - pyta rozbawiony, a ja tylko wzdycham głośno.
   - Daruj sobie - warczę chłodno. Leon siada obok mnie.
   - Co się stało? - pyta tylko, a ja nie jestem w stanie nic zrobić. Unoszę wzrok i nasze spojrzenia się krzyżują. W jego oczach tańczą ogniki radości. Uśmiecha się delikatnie a ja nagle zdaję sobie sprawę z tego, że mogłabym zrobić wszystko, żeby widzieć ten uśmiech już zawsze.
   - Wszystko jest okej - kłamię i spuszczam wzrok. Kilka ciepłych łez spływa po moim policzku. Przymykam oczy.
   - Wszystko jest okej, ale jednak płaczesz. Powiedz mi, co się stało. Postaram się pomóc - mówi troskliwie. Czuję jedynie, jak moje serce topnieje pod wpływem jego ciepłego głosu.
   - Brakuje mi ciebie i to tak w chuj bardzo że nie umiem już być silna Mam dzisiaj zły dzień i tyle - odpowiadam łamiącym się głosem, a on przytula mnie chyba najmocniej jak tylko potrafi. Odwzajemniam jego uścisk. Moje serce ponownie zamienia się w dzikie zwierze i bije za szybko, nie jestem w stanie spokojnie myśleć. Czuję, jakby każda część mojego ciała była sparaliżowana i tylko Leon jest w stanie mnie uspokoić.
     Trwamy w tym uścisku kilka minut, a ja mam wrażenie, że cały świat nagle o nas zapomniał.
   - Violu... Za trzy dni wyjeżdżam do Włoch - mówi niepewnie.
     Ponownie tego dnia umieram.
     Tak bardzo boję się że nie wróci tak bardzo nie chcę żeby wyjeżdżał tak bardzo boję się że go stracę tak bardzo...
   - Tylko na dwa tygodnie - dodaje z uśmiechem.
   - Na dwa tygodnie? Potem okaże się, że na dwa lata... - burczę cicho i sama się sobie dziwię, że wydusiłam z siebie to co myślę na ten temat.
     Nie wiem dlaczego tak bardzo się boję. Przecież my nawet nie jesteśmy razem...
   - Nie ufasz mi? - Cwany uśmiech zdobi jego twarz, a ja tylko w duchu modlę się, aby nie wybuchła.
   - A mam powód do tego, żeby ci ufać?
     Milczy. Czuję satysfakcję. Tak bardzo chcę mieć go tylko dla siebie, więc dlaczego cieszę się, gdy jest smutny? Dlaczego między marzeniami a szczęściem jest tak wielka przepaść? Dlaczego tak szybko tracimy to, na czym najbardziej nam zależy?
     Przecież każdy z nas jest tylko człowiekiem...
   - Czasami zwykłe ,,przepraszam" nie wystarczy - mówię cicho, a on tylko wzdycha głośno. Wstaje.
     I zostawia mnie.
     Samą.

***

     Zrezygnowana postanawiam wrócić do domu. Wolałabym wymazać z głowy te wszystkie wspomnienia i żyć bez Leona. Pamiętam nasze dziecięce marzenia, w które tak bardzo wierzyliśmy i byliśmy w stanie zrobić wszystko, aby się spełniły. Jednym z nich było zostanie ze sobą już na zawsze... Ale jak widać nadal się nie spełniło. 
     Dzień, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy był najpiękniejszym dniem w moim życiu. Wierzę, że to było przeznaczenie. Widocznie los tak chciał. Widocznie życie chciało się z nas pośmiać. A miłość napisała kolejny scenariusz do dramatu, który właśnie miała odegrać.
     Wzdycham głośno i przymykam powieki. I widzę go w swoich myślach, czuję go w swoim sercu i słyszę go w swojej duszy. 
     Mój oddech przyspiesza, a umysł błaga o chwilę spokoju, jednak nikt go nie słucha, a on dalej krzyczy, krzyczy w mojej głowie i nie ma zamiaru przestać. 
     Siadam na łóżku w swoim pokoju i chwytam do ręki czarny zeszyt. Otwieram go na pierwszej stronie. Zawsze kiedy jestem smutna, nagle odwiedza mnie wena. 

Strumień życia płynie,
zalewa piękne sny.
Toniemy w potoku wspomnień
zastanawiamy się czy 
jesteśmy kimś

Śmierć puka do ogromnych drzwi
zanim weźmiemy oddech,
dotrze do nas, że życie to
wszystko i nic 

***

     Wychodzę z dużego wieżowca i idę w stronę miejsca, w którym umówiłam się z Leonem. Nie wierzę, że najpierw zwyczajnie odszedł, a teraz dzwoni do mnie i dosłownie błaga o spotkanie. Nie wiem, dlaczego tak bardzo mu na tym zależy. Kłócę się z intuicją, która mówi mi abym nigdzie nie szła, ale kiedy przypomnę sobie ton jego słodkiego głosu to moje serce topnieje w ułamku sekundy i nie mam czym oddychać. 
     Siadam na ławce i czekam na Verdasa, ale on się nie pojawia. Wstaję i właśnie mam odchodzić, kiedy czuję męską dłoń na swoim nadgarstku.
   - Przepraszam za spóźnienie - mówi. Moje serce zaczyna bić 200 razy na sekundę. Odwracam wzrok w jego stronę. Dostrzegam bukiet białych róż w jego dłoni. Lustruję go od góry do dołu. Włosy chyba pierwszy raz nie są postawione na żel, koszula jest niewyprasowana, a spodnie wydają się być o rozmiar za duże. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Naprawdę tak bardzo się spieszył? Tak bardzo chciał mnie zobaczyć mimo to, że spotkaliśmy się już wcześniej?
     Unoszę wzrok na wysokość jego oczu. Nasze spojrzenia krzyżują się. 
     I nagle niebo spada w dół, nagle wszystkie oceany wysychają, księżyc wywraca się do góry nogami, gwiazdy przestają tańczyć, drzewa nie grają już kojącej melodii na skrzypcach, wiatr zmienia kierunek, krople deszczu wbijają się w skórę jak ostre noże, a ja stoję przed nim i tonę w jego szmaragdowych oczach. 
   - To dla ciebie - Uśmiecha się niewinnie i wręcza mi bukiet róż. Dostrzegam karteczkę, przyczepioną do wstążki z napisem ,,Za twój uśmiech milion gwiazd, za spojrzenie - słońca blask"
   - Dziękuję... - odpowiadam niepewnie. Moje serce staje się miękkie jak roztopiony lód, jak porzucony płatek róży. 
   - Zależy mi na tobie - mówi nagle i nie odwraca wzroku, a ja jedynie błagam oczy, aby nie zaczęły płakać.
   - Leon...
   - Tak, wiem, mówiłem to już. Ale naprawdę tak jest. Najważniejszym powodem, dla którego tu wróciłem byłaś ty... - Ostatnie słowa wypowiada tak cicho, że prawie ich nie słyszę, jednak moje serce skacze z radości. - Jeżeli nie chcesz ze mną być, to bądźmy chociaż przyjaciółmi. 
     Wypowiada te słowa, a ja nagle zdaję sobie sprawę z tego, że on też cierpi, uświadamiam sobie, jak bardzo siebie potrzebujemy, jesteśmy dla siebie stworzeni. I uświadamiam sobie, że to nie mógł być zwykły przypadek. To musiało być przeznaczenie. Spotkaliśmy się. A życie pokazało nam, że musimy być razem. 
     Przymykam na chwilę powieki i widzę blask wiary w odmętach ciemności. Widzę płomień nadziei, który prawie gaśnie, ale jednak się pali. I nagle dostrzegam ogromny ogień miłości, który płonie z taką siłą, że ogrzewa nawet moje serce. 
     Leon wykorzystuje ten moment i nagle czuję jego miękkie wargi na swoich, czuję, jak delikatnie się poruszają, jakby bały się, że wywołają ból, nie na ciele, lecz w sercu. Całuje mnie tak, jakby bał się, że ta chwila nie będzie trwała wiecznie, jakby chciał przelać do mojego umysłu trochę więcej wiary, radości. 
     Jego usta smakują jak truskawki w czekoladzie, jak najlepszy owoc na świecie, jak najsłodsze uczucie miłości. 
     Och tak, całuj mnie, całuj i nigdy nie przestawaj...
     Odrywamy się od siebie. Słyszę tylko swój przyspieszony oddech i rytm, w którym biją nasze serca. Pewna część mojego ciała domaga się czegoś więcej, ale ja wiem, że i tak zrobiłam już za dużo. 
     Leon przytula mnie do siebie. Mocny zapach męskich perfum dociera do mnie ze zdwojoną siłą. Gwiazdy znowu zaczynają tańczyć na niebie, księżyc śmieje się cicho, a wiatr spokojnie otula moją twarz i wszystko dookoła. 
     Mężczyzna przyciąga mnie do siebie jeszcze mocniej.
     I stoimy tak, razem, wtuleni w siebie.
     Pod osłoną nocy. 

***

Witam ^^
Rozdział nie pojawiał się dość długo...
i doszłam do wniosku że nie dam
rady dodawać rozdziałów raz w tygodniu :P
Będą się one pojawiać co dwa tygodnie...
A jeżeli uda mi się napisać 
coś jeszcze to może będą co najmniej 
raz w tygodniu. 
Bardzo was za to przepraszam,
ale oprócz pisania mam też dużo
innych spraw na głowie...
Mam nadzieje że mi to wybaczycie :(

Do następnego <3
Believe <3 

środa, 2 grudnia 2015

Rozdział 6: Szarą rzeczywistość


We keep this love in photograph
We make these memories for ourselves
Where our eyes are never closing 
Our hearts were never broken 
And time's forever frozen still 

                                            ~ Ed Sheeran 

***

     Otwieram oczy, zdając sobie sprawę z tego co robię.
     Ptaki śpiewają wesoło, drzewa dodają do ich muzyki powagi, a wiatr stara się zagłuszyć melodię, która powstaje dookoła, jednak nie udaje mu się to. 
     Odrywam się od szatyna i patrzę na niego. Rysy twarzy stają się bardziej widoczne, a oczy mrużą się pod wpływem bezsilności. Mężczyzna wzdycha głośno, a ja nie odzywam się. 1000 słów stanęło w moim gardle, jakby bały się, że zrobią coś złego, że pojawią się w niewłaściwym momencie.
     Czuję krople deszczu na swojej skórze. 
     Niebo płacze nad nami.
     Kieruję swój wzrok przed siebie. Księżyc bawi się w chowanego z gwiazdami, chowa się za dużym, kłębiastym obłokiem i chyba nie zamierza się wyłonić. Jedyne, po czym można go poznać to magiczny blask, rzucany na rozdrażnioną, mokrą ziemię. Zimna kropla deszczu wtapia się w moją skórę i mam wrażenie, że gasi malutki płomień nadziei, domagając się zemsty. Wiatr wplata się we włosy, tocząc z nimi niesamowitą wojnę, a potem zwyczajnie odchodzi, uśmiechając się cwanie. 
     Chłód wspina się po moich plecach. 
     Czuję wzrok Leona na sobie. Szuka w moim spojrzeniu czegokolwiek, co mogłoby zapalić płomień nadziei w jego płaczącym sercu. 
   - Nie ma sensu robić sobie nadziei, co? - pyta i uśmiecha się sztucznie tylko po to, aby z jego oczu znowu nie spłynęły łzy. Jest taki słodki gdy płacze.
   - Leon, to nie jest takie łatwe jak ci się wydaje. Zraniłe...
   - Wiem - przerywa mi. - Wiem. - powtarza jakby sam próbował uwierzyć w swoje słowa. - Dlatego chciałbym to naprawić...
   - Muszę to przemyśleć - mówię. - Cześć. 
     I wstaję. Ostatni raz zerkam na niego, a on patrzy na mnie z takim przerażeniem, jakby bał się że już nigdy więcej mnie nie zobaczy. Unoszę dumnie głowę, chcąc pokazać mu, że nie jestem taka łatwa jak mu się wydaje. Myśli, że może przychodzić i odchodzić, ranić mnie, a potem przepraszać, a ja za każdym razem będę mu wybaczać. 
     Jeżeli mu zależy, to się postara. A jeżeli nie... to będę musiała jakoś się z tym pogodzić. 

***

Życie jest po to, by upadać, 
a potem wstać.
Życie jest o to, by najpierw płakać,
a później się śmiać.
Życie jest po to, by nienawidzić
i kochać.
Życie jest po to, by być sobą,
nie ważne co myśli 
o tym świat. 

     Odkładam długopis, zamykam czarny notes i wzdycham głośno. Tysiące myśli kłóci się z moim umysłem, a serce ma ochotę rozpłakać się i pyta, dlaczego musi bić właśnie dla mnie. 
     Dlaczego nie możemy być po prostu szczęśliwi? Dlaczego nie możemy codziennie budzić się z uśmiechem na twarzy? Dlaczego nie możemy kochać i być kochanymi? Powinniśmy cieszyć się z każdego podmuchu wiatru, z promieni słońca, z gwiazd, tańczących na niebie, z chmur, które tak bardzo kochają niebo, z drzew i wszystkich pachnących kwiatów, z deszczu, który cały czas rozmawia z mokrą ziemią. 
     Ale nie. 
     Nie robimy tego. Nie cieszymy się z małych gestów, z uśmiechów, posyłanych w naszą stronę. Cały czas czekamy, aż życie nas zaskoczy, a ono tylko patrzy na nas i kiwa głową z myślą, że marnujemy czas. A potem już nas nie ma. Nasze istnienie gaśnie. Nikt o nas nie pamięta. Jesteśmy sami. 
     Czy to wszystko naprawdę musi być takie trudne? Czasami wolałabym, żeby moja duma odeszła na bok i pozwoliła mi normalnie porozmawiać z Leonem, ale nie umiem. Tak cholernie mnie zranił i wiem, że nigdy o tym nie zapomnę.
     To nie może być przypadek, że wrócił. Los znów chciał, żebyśmy się spotkali. Życie udowodniło, że trzeba być silnym. A Miłość? Miłość cały czas udaje obrażoną, lecz z drugiej strony tak bardzo chciałaby znów rozpalić ogień radości w sercu i rozjaśnić każdą dusze, która zagubiła się gdzieś w labiryncie życia i potrzebuje po prostu pomocy, ale w pobliżu nie ma nikogo. 

***     

     Cicha melodia mojej ulubionej piosenki rozbrzmiewa w moich uszach. Zamykam oczy i nagle przypominam sobie te wszystkie chwile, spędzone z Leonem. Pamiętam każdy dzień, każdą sekundę, którą spędziliśmy razem. Niektóre obrazy z przeszłości zostają w albumie pamięci niczym fotografie i nic nie jest w stanie ich zniszczyć. 
     Zawsze gdy miałam jakiś problem on był przy mnie, wspierał mnie, przytulał, a potem mówił, że wszystko będzie dobrze. Pamiętam jak kiedyś polecieliśmy do Barcelony. Byli z nami Ludmiła i Federico. Wtedy każdy zachód słońca był magiczny, każdy podmuch wiatru przywoływał poczucie wolności a gwiazdy uśmiechały się tak szeroko, że na niebie nie było widać nic poza nimi. Wtedy uśmiech nie chciał schodzić z twarzy, a smutek został schowany gdzieś daleko, w najciemniejszym zakamarku umysłu. 
     Czuję, jak moje oczy w ułamku jednej sekundy zostają osłonięte szklaną szybą łez. To tak bardzo boli. Chciałabym wymazać te wszystkie uczucia z mojej głowy, ale nie mogę. Te wspomnienia na zawsze będą nasze, nie ważne co się stanie. Nigdy nie zapomnę o chwilach, które spędziliśmy razem, nie zapomnę o tych najlepszych sekundach mojego życia, które były tak przelotne, że nawet nie zorientowałam się, kiedy to wszystko się zaczęło. 

     Podszedł do mnie i zapytał jak mam na imię. 
   - Violetta - odpowiedziałam. 
   - Ładnie. - Jego komplement wywołał rumieniec na mojej twarzy. Uśmiechnęłam się delikatnie. I nagle zaczął padać deszcz. Nagle wiatr wiał mocniej, niż kiedykolwiek, jakby był zły na los za to, że kazał spotkać mi się z Leonem. Spojrzałam w niebo. Delikatne promienie słońca padały na rozdrażnioną ziemię. Chmury goniły wściekły wiatr.
     I nagle wszystko stało się magiczne. 

     Moje serce bije mocniej niż kiedykolwiek i mówi, że jest zbyt słabe, że nie wytrzyma i za chwile połamie się na pół. Staram się je uspokoić. 
     Oddycham głęboko. 
     Otwieram oczy. 
     I ponownie tego dnia witam szarą rzeczywistość. 

***

     Chwytam do ręki swój telefon i dostrzegam trzy wiadomości i dwa nieodebrane połączenia od Leona. Wzdycham głośno. Nie mam ochoty teraz z nim rozmawiać. 
     Muszę jakoś uciec od tego problemu.
     Muszę to wszystko przemyśleć. 
     Słyszę dźwięk swojego telefonu i dostrzegam napis ,,Leon" widniejący na wyświetlaczu. Błagam, niech on do mnie nie dzwoni. 
     Przymykam oczy i odliczam sekundy.
     1, 2, 3, 10 
     Cisza.
     Do mojego pokoju wchodzi uśmiechnięta Ludmiła. Dostrzega mój wyraz twarzy i kąciki jej ust momentalnie opadają w dół. Pyta, co się stało, a ja posyłam jej tylko sztuczny uśmiech i nie odzywam się. 
   - Idę z Fede na zakupy, chciałam zapytać czy pójdziesz z nami - mówi niepewnie, a ja w duchu cieszę się, że o mnie pomyślała. Odpowiadam jej tylko, że jestem zmęczona, a ona uśmiecha się ciepło i wychodzi z pokoju. 
     
     Zostałam sama. 
     Postanawiam pójść na spacer. 
     Wychodzę z dużego wieżowca i wiatr od razu wita mnie z entuzjazmem. Uśmiecham się delikatnie i przymykam na chwilę oczy. Wszystkie myśli znów atakują mój umysł, a ja staram się je ignorować, niestety to trudniejsze niż się wydaje. 
     Patrzę w niebo i mam wrażenie, że chmury układają się na kształt serca. Pamiętam jak leżeliśmy na trawie i razem podziwialiśmy błękitne niebo i wszystko, co się na nim znajdowało. Gwiazdy, które jeszcze wtedy śmiały się do nas. Księżyc, który nie płakał. I nasze dusze, niesione przez wiatr.
     Pamiętam także dzień, w którym wyjechał. Moje uczucia zmieszały się w jedno. Nienawidziłam go, a zarazem kochałam. Od tamtej pory nic nie miało sensu. 
   - Daj mi czas - powiedziało zdenerwowane Szczęście.
   - Daj mi czas - szepnęła niecierpliwie Miłość.
   - Daj mi czas - błagała zrozpaczona Nadzieja.
   - Daj mi czas - rzekła uśmiechnięta Wiara.
     A przecież czasu jest tak dużo.
     Przecież czas jest dla każdego.

***

Witam ^^
Tak wiem, rozdziału nie było bardzo długo,
ale uwierzcie, naprawdę nie miałam czasu.
Ostatnio wena mnie opuszcza, a kiedy już
ją mam, to muszę zrobić coś innego. 
Obiecuję, że postaram się dodawać 
rozdziały chociaż raz w tygodniu,
ale nie wiem czy mi się uda :(
Mam nadzieję, że nie jesteście bardzo źli :/
Dziękuję za wszystkie motywujące 
komentarze pod poprzednim rozdziałem! ^^
Naprawdę, bardzo mnie tym motywujecie.
To takie miłe, kiedy ktoś docenia twoją
pracę :D
Rozdział nie jest najepszy
Mam nadzieję, że chociaż
trochę wam się spodobał :/

Kocham was <3 
Believe

środa, 18 listopada 2015

Rozdział 5: Przepraszam


We might not know why, 
we might not know how,
But baby, tonight, we're beautiful now
We'll light up the sky,
we'll open the clouds 
Cause baby, tonight, we're beautiful now,
we're beautiful

                    ~ Zedd 

***

     Nie ma nic, tylko my.
     Nie ma nic, gwiazdy lśnią.
     Ciemne niebo.
     Wiatr szepcze, że mnie nienawidzi, a ja próbuję go dostrzec, lecz pędzi z taką szybkością, iż jest to niemożliwe. Szum drzew stara się mnie uspokoić, ale to na nic. 
     I nagle dostrzegam Go. Uśmiecha się szerzej niż kiedykolwiek i zmierza w moją stronę. Wyciąga do mnie rękę, a ja łapię się go najmocniej jak potrafię. Moje serce zaczyna bić jak opętane i za nic nie chce się uspokoić. Czuję jego dłoń, która sprawia, że jesteśmy jednością i nagle lecimy w górę wysoko wysoko wysoko 
     a potem spadamy, wiatr unosi nasze dusze, liście dotykają naszych serc, gwiazdy oświetlają drogę, księżyc uśmiecha się tak szeroko i nagle rozbijamy się na malutkie kawałeczki. 
     I już nas nie ma.
     Cisza... 


     Znowu to samo
     Znowu ten sam koszmar.
     Otwieram oczy i staram się uspokoić. Mój oddech jest nierówny, serce bije o 3 uderzenia za szybko, a ja nie jestem w stanie nic zrobić.
     Przymykam powieki i liczę sekundy.

     1
     2
     3

     I nagle spadamy w dół, trzymam go za rękę. Lecimy, jesteśmy wolni, szalony wiatr gasi płomienie w naszych sercach. Lecz coś jest nie tak. Coś nie gra. Na dole nie ma nic, tylko czarny ocean smutków. To koniec. 

     1
     2
     3

     
      Patrzę na zegar i mam wrażenie, że chodzi w zwolnionym tempie. Uspokajam się i wstaję z łóżka. Nie mogę przestać myśleć o Leonie. Nie wierzę, że znowu śnił mi się ten koszmar.
     Schodzę na dół i ku mojemu zdziwieniu dostrzegam Ludmiłę. Siedzi w kuchni przy małym, drewnianym stoliku i czyta gazetę. Unosi na mnie swoje nieco zdziwione spojrzenie i uśmiecha się delikatnie.
   - Dlaczego już nie śpisz? - pyta po chwili, a ja orientuję się, że jest dopiero piąta godzina. Wzruszam tylko ramionami i zajmuję miejsce na przeciwko niej. Opieram głowę o dłoń i wzdycham głośno.
   - To samo pytanie mogłabym zadać tobie. - Kąciki moich ust unoszą się lekko do góry, lecz po chwili znowu opadają w dół. 
   - Widzę, że humor od rana ci nie dopisuje - blondynka śmieje się cicho, a ja tylko patrzę na nią. Uśmiecham się sztucznie, najszerzej jak potrafię, a to boli mnie tak bardzo, że czuję jak umieram. Powoli, cicho, niezauważalnie.

     Mija godzina siedemnasta, a ja wciąż nie wiem co mam robić. Moimi myślami włada niepewność i nie mam pojęcia jak pozbyć się tego uczucia.
     Chwytam swój telefon i widzę dwa nieodebrane połączenia od Leona. Moje serce na moment przestaje bić, przymykam na chwilę powieki. Zastanawiam się, czy do niego zadzwonić. Jeżeli to zrobię, to jest możliwość, że się z nim spotkam i będę mogła podziwiać to jaki jest idealny, a potem moje kruche serce zostanie stłuczone na malutkie części.
     Nie zastanawiam się długo, ponieważ słyszę dźwięk swojego telefonu. Jego imię widnieje na wyświetlaczu. Postanawiam odebrać, więc przeciągam palcem po ekranie i słyszę jego cudowny głos, który jest dla mnie ukojeniem; głos, który pozwala mi choć na chwilę zapomnieć o całym świecie...
   - Cześć - mówi niepewnie, a ja mam ochotę roześmiać się głośno. - Chciałabyś się spotkać?
     Uśmiecham się tak szeroko, że kąciki moich ust dotykają nieba.
   - Jasne - odpowiadam, a on jakby oddycha z ulgą.
   - W takim razie będę po ciebie o osiemnastej, okej? - pyta, a ja słyszę jedynie radość w jego głosie. Nie wierzę, że cieszy się ze spotkania ze mną. Ta myśl jest tak bardzo pocieszająca; mam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
   - Będę czekać - mówię cicho, po czym się rozłączam.
     Siadam na kanapie i liczę minuty, które dzielą mnie od spotkania z Leonem. Zegar wskazuje godzinę 17:29. Jeszcze tylko 1860 sekund i zobaczę jego idealną twarz, umięśnioną sylwetkę i te piękne, szmaragdowe oczy, w których nauczyłam się już pływać.
     Głośne pukanie wyrywa mnie z transu. Wysoka, umięśniona sylwetka stoi naprzeciwko mnie. Szczery uśmiech lśni na twarzy Leona i nagle moje serce zaczyna bić tak szybko, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej, błaga mnie o to, abym się uspokoiła, a ja odpowiadam mu w myślach, że nie umiem.
   - Cześć - wita się ze mną i całuje delikatnie mój policzek. Zaraz zemdleję. - Idziemy na spacer? - pyta wesoło, a ja tylko kiwam głową.
     Wychodzimy z ogromnego wieżowca i idziemy obok siebie. Jego bliskość sprawia, że czuję jak moje ciało staję się gorące i teraz ma chyba 1000 stopni. Między nami panuje tylko cisza, której nikt nie zamierza przerywać. Delikatny wiatr plącze moje włosy, śmiejąc się przy tym bardzo głośno. Słońce oświetla z góry cały świat, chcąc rozproszyć swym blaskiem wszystkie smutki i wątpliwości i uśmiecha się tak szeroko, że nawet chmury są zdziwione. 
     Nagle zatrzymujemy się.
   - Pamiętasz jeszcze to miejsce? - Aksamitny głos Leona przecina powietrze.
   - No jasne, że pamiętam, mam najlepsze wspomnienia z tym miejscem, pamiętam dosłownie wszystko, pamiętam to jak mnie obejmowałeś i jak mówiłeś, że mnie kochasz, całowałeś mnie czule a później obiecywałeś, że będziesz na zawsze, ale jak zwykle musiałeś wszystko spierdolić i już cię nie ma. Pamiętam. - odpowiadam krótko.
     Zajmujemy miejsce na niedużej ławce. Przymykam oczy i staram się nie wracać do przeszłości, ale to jest tak bardzo trudne, tak bardzo niemożliwe. Nie daję rady.
     Dostrzegam napis ,,These moments will stay forever in my memory" wyryty na oparciu ławki.
     Nie mogę znowu się przy nim rozpłakać, moja duma zostałaby wtedy urażona.
     Wpatrujemy się w horyzont przed nami. Słońce powoli zachodzi i topi się w morzu pozostawiając po sobie jedynie piękny widok w pamięci. Szum drzew jest jedynym dźwiękiem, jaki teraz słyszę. Chciałabym nigdy nie przerywać tej chwili. Chciałabym zatrzymać czas, żeby mieć go przy sobie już na zawsze.
   - Słuchaj... Chciałbym ci coś powiedzieć... - zaczyna Leon. Patrzę na niego i zatrzymuję spojrzenie na wysokości jego szmaragdowych tęczówek, które lśnią blaskiem niepewności. Dostrzegam ogniki nadziei, tańczące w jego oczach. - Przepraszam, że cię zostawiłem... i... prawie w ogóle się nie odzywałem... - mówi głosem pełnym skruchy i przypomina teraz niewinnego, małego chłopczyka, który nie posłuchał mamy i próbuje jakoś naprawić swój błąd, szuka jakiegokolwiek wsparcia.
     Uśmiecham się delikatnie, a moje serce staje się tak bardzo miękkie i chyba zaraz się rozpłynie.
     I nagle przypominam sobie ten ból. Ból, który czułam, kiedy wyjeżdżał. A ja nie mogłam nic z tym zrobić. I przypominam sobie jego obietnice, że za miesiąc wróci, a nie było go przez trzy lata, przypominam sobie jak bardzo mnie zranił, jak obiecywał, że nigdy mnie nie opuści, jak nie dzwonił do mnie prawie w ogóle, jak bardzo chciałam go mieć przy sobie, a jego nie było.
     Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę mu wybaczyć. Nie wiem, co ja tu w ogóle robię. Nie wiem, po co tu przyszłam.
   - Wiem, że trudno będzie ci mi wybaczyć, ale mimo to chciałbym prosić cię o jeszcze jedną szansę - ciągnie dalej. Czuję gniew i w duchu modlę się, aby mu nie wybaczyć.
     On jest taki boski, muszę dać mu tą szansę, muszę znowu mieć go przy sobie.
   - Chcę ci po prostu powiedzieć, że ja nadal cię kocham. I nigdy nie przestałem. - Nasze spojrzenia krzyżują się. Jakaś niewidzialna moc nie pozwala mi odwrócić wzroku. Serce kłóci się z rozumem, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Wszystkie uczucia nagle łączą się w jedno. - Jesteś dla mnie wszystkim, wiesz? Zawsze gdy się budzę, myślę o tobie i przeklinam siebie za to, że tak po prostu cię zostawiłem. Marzę o tym, aby znowu cię dotknąć, znowu móc całować twoje idealne usta tak jak kiedyś. Chciałbym, żebyś była moja, już na zawsze... - Mam wrażenie, że w jego oczach tańczą ogniki łez i rozpaczy. Spuszcza wzrok, a ja dopiero teraz zauważam łzy, spływające po jego policzkach. Moje serce łamie się na pół, nie mogę znieść tego widoku, nienawidzę, kiedy on cierpi. Jest częścią mnie, kiedy on odejdzie, ja nie będę mogła żyć. On też nie będzie mógł żyć.
     Bez zastanowienia mocno wtulam się w jego umięśniony tors. Dziwi się, ale odwzajemnia mój gest i tkwimy w tym uścisku tak długo, jakbyśmy bali się, że kiedykolwiek nam tego zabraknie, nagle cały świat przestaje istnieć, jesteśmy tylko my. Jedynym towarzyszem jest księżyc, który uśmiecha się przyjaźnie, a gwiazdy wokół niego tańczą z radości.
     Tkwimy w tym uścisku tak długo, że mija 1000 lat i starzeję się za bardzo, żeby móc przypomnieć sobie świat bez jego ramion.

***

Witam! :D
Na początku chciałam bardzo podziękować 
za wszystkie motywujące komentarze,
które sprawiły, że napisałam ten rozdział ^^
Nawet nie wiecie jak miło czytało mi się
wasze komentarze...
To takie zajebiste uczucie, kiedy wiesz, 
że są ludzie, którzy lubią to co robisz
i czekają na to, co napiszesz... ^^
Jak widzicie jest trochę Leonetty, 
ale jeszcze sobie poczekacie na to,
aż oficjalnie będą razem xD
Nie ma tak fajnie xD
Rozdział dodaję dopiero teraz,
ponieważ przez ostatnie dni
wena mnie opuszcza... :/ Ale widzicie,
wystarczy trochę poczekać, a przyjdzie znowu :D xD
Rozdział nie jest najlepszy, ale cóż, 
taki napisałam więc taki dodaję xD
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze 
i mam nadzieję, że pod tym będzie ich jeszcze więcej! ^^

Kocham was ;*
Believe <3 

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 4: Miliard małych kawałków


Baby you light up my world 
like nobody else 
the way that you flip your hair
gets me overwhelmed
but when you smile at the ground 
it ain't hard to tell
You don't know, you don't know
you're beautifil

                                                        ~ One Direction

***

     Kolejny tydzień.
     Kolejne myśli, które nie pozwalają spokojnie zasnąć.
     Kolejne łzy, które chcą wydostać się ze swoich pułapek. 

     Słońce wschodzi nad linią horyzontu, a ja patrzę na nie. Patrzę i podziwiam je za to, że jest takie wytrwałe i potrafi witać każdy dzień z tym samym, błyszczącym uśmiechem. Za to, że świeci na niebie przez kilka godzin i nawet, gdy przysłaniają je chmury, wyłania się i dalej lśni swym magicznym blaskiem.
     Ludmiła siedzi na kanapie i uśmiecha się delikatnie. Kąciki moich ust również unoszą się do góry. 
     Odwracam wzrok w stronę okna. Gałęzie drzew tańczą na wszystkie strony jakby chciały chwycić i posmakować jak najwięcej wolności, niesionej przez powietrze. 
     Tonę we własnych przemyśleniach, które wywołują burze w moim umyśle. Jestem jak wiatr. Raz wieję na północ, a raz na południe. Nie widać mnie, ale czuć moją obecność. Biegnę do przodu, często się potykam, ale mimo to wstaję, a na koniec zabieram ze sobą wszystko: miłość, radość, cierpienie, smutek, wiarę, nadzieję, spokój, beznamiętność i tęsknotę. 
     A potem te wszystkie uczucia zlewają się w jedno. 
     I pozostają we mnie na zawsze. 
     Wychodzę z dużego wieżowca. Świeże powietrze od razu dociera do moich nozdrzy, wywołując na twarzy delikatny uśmiech, który po chwili i tak znika. Dostrzegam Go. Obok idzie jakaś brunetka i uśmiecha się do niego tak szeroko, że aż trudno uwierzyć, iż ten uśmiech może być prawdziwy. Mężczyzna całuje ją delikatnie w policzek, a ona odchodzi, machając do niego na pożegnanie. Odwracam wzrok o ćwierć sekundy za późno, ponieważ Leon zdąża mnie zauważyć. Przyspieszam kroku, mając cichą nadzieję, że nie pójdzie za mną, jednak z drugiej strony moje serce płacze i błaga o to, abym zwolniła, a potem grozi, że za chwilę przestanie bić. Więc zwalniam. Idę powoli, i dopiero po chwili rozumiem swój błąd. Silna dłoń zaciska się na moim nadgarstku. 
     Zamykam oczy i próbuję przypomnieć sobie jak się oddycha. 
     Odwracam głowę w jego stronę, obiecując sobie, że nie ulegnę mu i będę dla niego oschła. Lecz jest coś, co nie pozwala mi tego zrobić. Coś, co sprawia, że moje serce staje się takie kruche jakby zaraz miało rozpaść się na miliard małych kawałków.
     Jego uśmiech. Szeroki uśmiech, który zdobi tę idealną twarz, uśmiech, który rozpromienia całe moje życie i sprawia, że dusza szatyna wydaje się jeszcze piękniejsza, niż można byłoby się spodziewać. 
     Nie mogę oderwać od niego wzroku. Włosy, idealnie postawione na żel sprawiają, że jest ode mnie wyższy o kilka centymetrów. Miękkie usta, które tak bardzo kuszą, a ja nie mogę ich dotknąć. I te piękne, szmaragdowe oczy, lśniące niesamowitym blaskiem radości. 
     Mężczyzna ubrany jest w koszulę w biało-granatową kratę i czarne jeansy, trochę zdarte na kolanach. Wygląda zwyczajnie. Ale może to właśnie dlatego wydaje się tak cholernie seksowny. Sam jego widok wywołuje dreszcze na moim ciele i nagle zaczynam myśleć o tym, że te delikatne, męskie dłonie kiedyś dotykały mojego nagiego ciała, że te soczyste wargi kiedyś pieściły moje spragnione usta.
     Czuję zapach boskich perfum, docierający do moich nozdrzy ze zdwojoną siłą. 
     Przymykam na chwilę oczy i w duszy błagam Boga, aby mężczyzna, który tak na mnie działa pocałował mnie i dotknął zniknął z moich oczu, ponieważ za chwilę nie wytrzymam. 
     Moje serce bije w nienaturalnym tempie, a ja mam wrażenie, że za chwilę wyskoczy z klatki piersiowej, w której zostało uwięzione, i już nigdy nie wróci.
   - Coś się stało? - Aksamitny głos przebija ciężkie powietrze między nami. 
   - Nie, wszystko dobrze - kłamię. Spuszczam wzrok i jestem coraz bardziej zdenerwowana zaistniałą sytuacją. Mój policzek staje się ofiarą szkarłatnego rumieńca. Jego dłoń wciąż spoczywa na moim nadgarstku. W końcu puszcza mnie i szepcze pod nosem ciche ,,przepraszam". 
   - Dasz się dzisiaj gdzieś wyciągnąć? - pyta. Unoszę powoli wzrok a on ponownie uśmiecha się tak szeroko, ponownie tego dnia sprawia, że moje serce staje się miękkie.
   - Wybacz, nie mam dzisiaj czasu. Obiecałam Ludmile, że... - Próbuję wymyślić coś na szybko. Leon nie czeka na moją dalszą wypowiedź, tylko mówi:
   - Na pewno znajdziesz czas. 
   - Ale... 
   - Wpadnę po ciebie o dziewiętnastej. - Puszcza mi oczko i tym razem uśmiecha się szelmowsko. Chcę coś jeszcze dodać, ale on odchodzi i widzę tylko jak wtapia się w tłum radosnych ludzi. 

***

     Wracam do domu. Wchodzę do apartamentu i od razu siadam na kanapie. Opieram dłoń na czole, zastanawiając się nad tym, czy podjęłam dobry wybór. 
   - Hej Vilu - Słyszę entuzjazm w głosie Ludmiły. Federico musiał zapewnić jej niezły orgazm kiedy mnie nie było, że jest taka szczęśliwa. - Coś się stało? - pyta, widząc mój wyraz twarzy, lecz nie przestaje się uśmiechać.
     Wzdycham głośno.
   - Leon chcę się dzisiaj ze mną spotkać. - Składam usta w cienką linię. Unoszę spojrzenie na wysokość jej oczu.
   - Uuu, czyli będzie się działo - Śmieje się krótko. 
   - To tylko zwykłe s p o t k a n i e  - podkreślam, nie rozumiejąc powodu jej radości.
   - Na ,,zwykłym spotkaniu" - robi cudzysłów z palców. - można robić różne rzeczy - Szeroki uśmiech zdobi twarz blondynki, a ja nie mogę się powstrzymać i także się uśmiecham, kręcąc lekko głową z dezaprobatą. 
   - Tak bardzo chcę, żeby był przy mnie o każdej porze nocy i dnia Nie mam zamiaru spędzać z nim dużo czasu - stwierdzam poważnie i nagle dziwne uczucie włada moim sercem. Mówię, że go nie kocham, a przecież jest zupełnie inaczej. Nienawidzę dusić w sobie uczuć tylko dlatego, że duma nie pozwala mi ich z siebie wydobyć. 
   - Jeszcze kiedyś się z nim prześpisz, nie martw się - Pocieszenie Ludmiły nie wydaje się najbardziej skuteczne. Wzdycham głośno i patrzę na nią, a kąciki jej ust jedynie unoszą się w słodkim, niewinnym uśmiechu. Blondynka przytula mnie. Śmieję się krótko i odwzajemniam uścisk.
     Jak to dobrze mieć kogoś, na kogo zawsze można liczyć. 

***

     Przeglądam się w lustrze i ostatni raz muskam usta szminką w odcieniu delikatnego różu. Widzę swoje odbicie, które uśmiecha się do mnie sztucznie i szepcze tylko, że życzy mi powodzenia.
     Schodzę na dół. Federico leży obok Ludmiły i całuje jej usta. Śmieję się cicho, a oni odskakują od siebie jak oparzeni i patrzą na mnie. Zdziwione, niewinne spojrzenia zatrzymują się na wysokości moich oczu. Nie mogę opanować śmiechu.
   - Spokojnie, za chwilę wychodzę. - Uśmiecham się szeroko - Tylko nie zdemolujcie całego mieszkania. I starajcie się nie ubrudzić kanapy.
   - Nie musisz się o to martwić - zapewnia Fede i także zaczyna się śmiać. 
     Słyszę dzwonek do drzwi, które po chwili otwieram. Wysoka sylwetka Leona maluje się przed moimi oczami. Mężczyzna jest jeszcze seksowniejszy niż kilka godzin temu. Wygląda tak bosko; aż trudno uwierzyć, że nie jest wytworem mojej wyobraźni. Biała koszula z podwiniętymi rękawami idealnie opina jego mięśnie, dałabym wszystko, aby móc ją teraz z niego zedrzeć i dotknąć tego wspaniałego torsu. Czarne rurki kontrastują z górną częścią ubioru, a krawat o tym samym kolorze zdobi szyję. 
     Oczy ponownie tego dnia lśnią tym samym blaskiem.
     Czuję ten sam zapach męskich perfum. 
     Moje nogi są jak z waty.
   - Cześć - mówi szatyn i kładzie dłoń na mojej talii, po czym delikatnie całuje policzek. Próbuję zakryć szkarłatny rumieniec swoimi włosami, lecz niestety nie udaje mi się to. Leon uśmiecha się delikatnie. - Idziemy?
   - Tak. 

   - Gdzie jedziemy? - pytam zaciekawiona. Kąciki moich ust unoszą się do góry w delikatnym uśmiechu. 
   - Tajemnica - Mężczyzna patrzy na mnie, a widząc moją minę śmieje się krótko. - Za 10 minut będziemy na miejscu.
     Unoszę wzrok na wysokość jego twarzy i nagle mój oddech przyspiesza, staje się cięższy. Mam ochotę zerwać z niego tę białą koszulę i dotknąć jego idealnego ciała. Chciałabym, żeby on myślał tak samo. Żeby mnie kochał, tak jak kiedyś.
     Zaciskam mocniej powieki i błagam serce, aby w końcu się uspokoiło. Nie mogę myśleć o Leonie w ten sposób. On jest już przeszłością skoro jest przeszłością to dlaczego siedzę obok niego, dlaczego na niego patrzę, dlaczego on wciąż jest dla mnie tak cholernie ważny, dlaczego
   - Jesteśmy na miejscu - Radosny głos wyrywa mnie z transu. Wysiadam z samochodu i rozglądam się dookoła. 
     
     Nie.
     Nie wierzę.
     Nie wiem, czy na pewno chcę tu być

     Słońce powoli chowa się za linią horyzontu i zabarwia przy tym niebo na wszystkie odcienie pomarańczu i różu. Białe obłoki suną po niebie jakby właśnie miały przed sobą jakiś ważny wyścig, jakby uciekały przed szepczącym wiatrem. 
     Odwracam wzrok w prawą stronę. I dostrzegam coś, czego chyba już nigdy nie chciałabym widzieć. 
     Drewniany domek letniskowy stoi obok wysokiego drzewa. Błękitne firanki poruszają się w oknach, jakby tym właśnie gestem chciały zachęcić do wejścia do środka, nieduże drzwi klaszczą wesoło, dach patrzy na mnie wzrokiem pełnym nadziei i nagle wszystkie te wspomnienia wracają. Wielki huragan włada wszystkimi emocjami w moim umyśle i czuję, jak pochłania także serce, a ono krzyczy rozpaczliwie, pragnie jeszcze bić w tym samym, spokojnym rytmie co wtedy. 
     Ale w tym momencie to zdaje się być niemożliwe.    
     Jedyną muzyką jest teraz szum morza i delikatny trzepot liści, targanych przez wiatr. 
   - Nic się tutaj nie zmieniło - szepczę cicho. Nie mogę wyjść z podziwu. Czuję, że za chwilę rzucę się na Leona, przytulę go najmocniej jak tylko potrafię, wykrzyczę wszystko, co czuję, wyszepczę swoje myśli i zacznę błagać o ostatnią szansę.
     Ale nie mogę. 
     Jakaś niewidzialna dłoń zaciska się na moim gardle i nie pozwala mi wydobyć z siebie ani jednego słowa. Jeszcze chwila i przestanę oddychać.
   - Tak.. Pamiętam te czasy kiedy zawsze wieczorem rozpalaliśmy tu ognisko. I mogliśmy tak siedzieć do rana. - Szatyn śmieje się smutno i wbija swój wzrok w ziemię, więc nie mogę nic wyczytać z jego spojrzenia. 
     Przytul go 
     przytul go 
     przytul go
     Nie odzywam się. Stoję w bezruchu. Zapominam jak się oddycha. 
     Szatyn wzdycha głośno, rozkłada koc na piasku i wskazuje, abym usiadła. Robię to i już po chwili oboje siedzimy obok siebie, a ja czuję, jak moje serce przestaje bić. Stoi w miejscu. I nagle znowu zamienia się w dzikie zwierze, które chce uciec ze swojej klatki. 
     Leon obejmuje mnie ramieniem. Oboje oglądamy niebo. Przymykam na chwilę oczy, które w ułamku jednej sekundy zostają osłonięte szklaną szybą łez. Odwracam głowę, aby Verdas nie zobaczył, że płaczę. 
     Te chwile są takie nierealne, takie ulotne, i zastanawiam się, czy przypadkiem wyobraźnia nie chce się ze mną bawić. 
     Mam wrażenie, że to wszystko dzieje się tak, jakby było zaplanowane.
     Jakby Smutek napisał scenariusz dużo wcześniej. 
     Jakby Los dokładnie rozplanował życie.
     Jakby Miłość wiedziała, że w końcu będzie musiała odejść. 
     I nagle zdaję sobie sprawę z tego, że kocham go mocniej niż kogokolwiek innego, zawsze będę go kochała, że jest promieniem słońca, który oświetla każdy mój dzień, jest blaskiem księżyca który dodaje otuchy, rozpraszając ciemność, która panuje dookoła, jest gwiazdą, która świeci własnym światłem, a kiedy jest obok mnie, ja świecę razem z nim. 
     I zdaję sobie sprawę z tego, że on już nigdy nie będzie mój. 

***

Witam! :D
Wybaczcie, że nie dodałam rozdziału we wtorek, 
ale nie miałam weny. 
Dopiero dzisiaj odwiedziło mnie natchnienie xD
Ale za to rozdział jest trochę dłuższy niż zwykle :D
Mam nadzieję, że wam się podoba. 
Jak widzicie, jest trochę Leonetty, 
ale jeszcze nie są razem.
Troszeczkę sobie poczekacie, spokojnie xD
Rozdziały będą pojawiały się raz w tygodniu,
nie wiem, czy akurat we wtorki. 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim
i mam nadzieję, że teraz będzie ich jeszcze więcej <3

Kocham was ;*
Believe <3

wtorek, 27 października 2015

Rozdział 3: Nigdy nie było


 Well you only need the light 
when it's burning low
Only miss the sun when it starts to snow
Only know you love her
when you let her go 
Only know you've been high when 
you're feeling low
Only hate the road when you're missing home
Only know you love her when 
you let her go

                             ~ Passanger  

***

Z dedykacją dla Kerry 


     Stoję w bezruchu przez dobre 2 minuty i mam wrażenie, że zaraz zemdleję.
   - Leon? - pytam i unoszę brwi tak wysoko, że jeszcze trochę i dotknęłyby nieba. 
   - Cieszę się, że cię widzę - mówi i delikatnie całuje mój polik, który po chwili staje się ofiarą szkarłatnego rumieńca. 
     Patrzę na niego i czuję, jak umieram 15 razy w ciągu sekundy. 
   - Wejdziesz? - Uśmiecham się, chociaż z drugiej strony chciałabym zamknąć mu drzwi przed nosem i powiedzieć, żeby już nigdy się tu nie pojawiał. 
   - Tak, ale tylko na chwilę, bo muszę jeszcze dzisiaj odwiedzić mamę - Jego idealną twarz zdobi serdeczny uśmiech. Przyglądam się jego zmysłowym wargom, chciałabym ich dotknąć, pieścić najlepiej jak potrafię. Chciałabym wpleść swoją dłoń w jego miękkie, kasztanowe włosy. Chciałabym ściągnąć z niego koszulkę, która opina każdy jego mięsień, dotknąć jego brzucha, poczuć tę moc, którą ma w sobie. 
     Chciałabym żeby był mój cały mój tylko mój na zawsze mój.
     Mężczyzna przekracza próg apartamentu. Wskazuję mu dłonią, aby udał się w kierunku salonu. Siada na wygodnej kanapie. 
   - Napijesz się czegoś? - Pytam z wymuszoną radością. Nie mogę okazać mu swojej słabości, nie mogę pozwolić mu na to, aby dowiedział się, że tęsknie. 
   - Kawy - odpowiada i odwzajemnia mój gest. Dałabym wszystko, żeby widzieć jego słodki uśmiech za każdym razem gdy się budzę; żeby mieć jego wsparcie o każdej porze dnia i nocy, tak jak kiedyś. 
     Wchodzę do kuchni i dostrzegam Ludmiłę, siedzącą przy małym stoliku. Posyłam jej jedynie ciekawskie spojrzenie. Podnosi głowę do góry i uśmiecha się.
   - Co się stało, że Leon cię odwiedził? - pyta zaciekawiona.
   - Zatęsknił - odpowiadam, kpiąc. On nigdy nie będzie za mną tęsknił.

     Podaje szatynowi filiżankę z kawą. Kiwa głową w geście podziękowania. 
   - Przyjechałeś do mnie w jakimś konkretnym celu?
   - Chciałem cię po prostu zobaczyć. Jesteś jeszcze piękniejsza, niż trzy lata temu - mówi uwodzicielsko, a ja ponownie tego dnia rumienię się. Nie chcę, żeby mi tego mówił. Nie chcę, żeby tak na mnie patrzył. Nie chcę, żeby traktował mnie jak kogoś ważnego. Nie chcę, żeby robił mi głupiej nadziei.
   - Mhm... To miłe. - Nie wiem, co powiedzieć i jak się zachować. Czuję, że oddaliliśmy się od siebie bardziej, niż przewidywaliśmy. - Na ile tu przyjechałeś?
   - Na stałe. Ostatni raz wylatuję do Włoch za miesiąc, żeby załatwić jeszcze kilka spraw biznesowych. A potem wracam, i zostaję tutaj, w Nowym Jorku żeby być blisko ciebie
     Nie mogę się powstrzymać i unoszę swój wzrok na wysokość jego idealnych, szmaragdowych oczu. Są takie piękne, takie lśniące, takie głębokie. Nauczyłam się w nich pływać. 
     Na policzkach Leona pojawiają się urocze dołeczki wywołane jego słodkim uśmiechem i czuję, że zaraz się rozpłaczę. Nie wiem, po co tu w ogóle przyszedł. Nie mogę dłużej na niego patrzeć, bo z każdą sekundą tęsknie coraz bardziej i kocham coraz bardziej. 
     Nie wierzę, że po tylu latach moje uczucie do niego nie wygasło. 
     Jak mam zapomnieć?
    - Wiesz, będę już szedł - Jego aksamitny, męski głos wyrywa mnie z transu. Przytakuję lekko i wstaję z kanapy, kierując się w stronę drzwi, które po chwili otwieram. Serce chce uwolnić się z mojej klatki piersiowej i wali w nią z całych sił, a ja w żaden sposób nie mogę go uspokoić. 
     Mężczyzna staje na przeciwko mnie i ponownie tego dnia rozbraja mnie swoim pięknym uśmiechem. Odwracam wzrok. Przytula mnie lekko i całuje w policzek na pożegnanie.
   - Do zobaczenia - szepcze tylko i już po chwili jedynym śladem, jaki po sobie zostawia jest zapach męskich perfum. I uczucie tęsknoty w sercu.

     Wzdycham głośno i siadam na kanapie, chowając twarz w dłoniach. Nie mam siły na nic. To wszystko jest takie trudne. Życie jest trudne. Kiedy już wszystko ma stać się lepsze, nagle pojawia się osoba i marzenia o szczęściu blakną. Nadzieja gaśnie. Wiara znika wraz z podmuchami wiatru. A serce bije coraz szybciej z myślą, że nagle stanie w miejscu i nie będzie musiało się męczyć.
     Delikatne ramiona otulają ciało, tym samym wyrywając mnie z transu. Czuję przyjemny zapach perfum. Oddaję uścisk z nadzieją znalezienia w nim otuchy i pocieszenia. Błagam oczy, aby przestały płakać ale one i tak robią swoje. Nienawidzę czuć tej bezsilności.
   - Co się stało? - Pyta w końcu Ludmiła i odrywa się ode mnie. Jej pełne współczucia spojrzenie zatrzymuje się na wysokości moich oczu i zachęca do zwierzenia się. Wiem, że to moja przyjaciółka i mogę powiedzieć jej o wszystkim, wypłakać się w jej ramię i zrobić najbardziej szalone rzeczy w życiu, nie licząc się z konsekwencjami. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam znaleźć słowa, które wystarczająco okazywałyby moją wdzięczność za to, co dla mnie robi. 
   - Nie wiem, po co on tu przyszedł. - Zaczynam. - Pojawił się w moim życiu, a za chwilę i tak ponownie zniknie. Robi mi tylko głupią nadzieję, a ja już prawie o nim zapomniałam... - mówię na jednym tchu i wzdycham głośno. 
     Moje serce płacze. 
     Moje serce już dłużej nie wytrzyma.
   - Udało ci się o nim zapomnieć, więc teraz też się uda. Jakoś dałaś radę do tej pory - mówiąc to uśmiecha się szeroko i mam wrażenie że kąciki moich ust także podnoszą się do góry, jakby jakaś niewidzialna moc kazała im to zrobić. - Albo porozmawiaj z nim o tym co czujesz. 
   - Chyba brakuje mi odwagi na rozmowę - wyznaję, składając usta w cienką linię. Kiedyś rozmawialiśmy o wszystkim. Kiedyś byliśmy szczęścili. Kiedyś byliśmy razem na zawsze.
     Jestem tchórzem jestem tchórzem jestem tchórzem
   - Zawsze brakuje odwagi. Ale w końcu trzeba to zrobić - uśmiecha się przyjaźnie, a ja przez chwilę analizuję jej słowa. 
   - Masz rację - Odwzajemniam uśmiech i przytulam ją mocno w geście podziękowania. Jak dobrze mieć osobę, na którą zawsze można liczyć; można z nią płakać i się śmiać i robić wszystko, dosłownie wszystko. 
     Do salonu wchodzi radosny Federico, który rozmawia z kimś przez telefon. Dostrzegam na twarzy Ludmiły prawie niewidoczny ślad zazdrości. Mam nadzieję, że już się pogodzili. Nie lubię, gdy ktoś się kłóci. Ludzie odchodzą tak szybko, nie ma czasu na niepotrzebne rzucanie słów na wiatr. Każda sekunda jest ważna. Kiedyś tych sekund zabraknie. Kiedyś każdy z nas przestanie istnieć.  
     Brunet odkłada telefon na szklany stolik. Kąciki jego ust nadal unoszą się w ciepłym uśmiechu. Patrzy na swoją dziewczynę, a ona posyła mu zimne spojrzenie i unosi dumnie głowę. Mężczyzna podchodzi do niej i delikatnie całuje aksamitny policzek. 
   - Kochanie, teraz nie będziemy się do siebie odzywać? - pyta. Jego twarz aż lśni radością. Chciałabym patrzeć na świat w taki sposób, jak on to robi. Ludmiła nie odzywa się. Federico patrzy na mnie z nadzieją, że się odezwę. Wywracam oczami, po czym mówię:
   - Luśka, nie ma sensu się kłócić. A ty ją przeproś to ci wybaczy.
   - Przepraszam - szepcze i składa usta w cienką linię. Widzę w jego spojrzeniu żal i smutek. Chyba pierwszy raz. Blondynka podnosi swój wzrok na jego twarz. Dostrzegam coś na kształt delikatnego uśmiechu. Mężczyzna przytula ją mocno i tkwią w tym uścisku tak długo, jakby bali się, że kiedyś im tego zabraknie. 

***

     Dochodzę do miejsca, z którym wiąże się wiele moich wspomnień. 
     Moje serce ciągle szepcze imię ,,Leon" i choć pragnę, aby przestało, to nie mogę nic zrobić.
     Księżyc swym blaskiem oświetla moją twarz. Miliardy gwiazd lśnią sentymentalnym blaskiem, nie pozwalając niebu zostać pustym. 
     Kilka wysokich drzew stoi przy wąskiej ścieżce, a ich cienie padają na mokrą trawę. 
     Jestem tu sama. Jedynym towarzyszem jest szepczący wiatr i szum stęsknionych roślin. Zimne krople deszczu wbijają się w moją skórę, dodając do krwi kolejną dawkę bólu i rozpaczy. Czuję pustkę. Kręci mi się w głowie i mam ochotę umrzeć. Zamknąć powieki. Zapomnieć o całym świecie. Nie obudzić się. Zgasić swoje istnienie. 
     Łzy mieszają się z kroplami deszczu i spływają z mojej twarzy tą samą ścieżką. Nadzieja przytula mnie najmocniej jak potrafi, walcząc ze smutkiem o miejsce w umyśle. 
     Przeźroczyste sylwetki tańczą przed moimi oczami, śmieją się i zachęcają do wspólnej zabawy. Cieszę się razem z nimi, uśmiech zdobi moją zapłakaną twarz. 
     I nagle czar pryska. Znikają tak szybko, jak się pojawiły. 
     
     Ich już nie ma.
     I nigdy nie było.

*** 
Witam ^^
Rozdział jest jaki jest. Szczerze, nie podoba mi się. 
Jednak opinię zostawiam wam :)
Dziękuję za wszystkie motywujące komentarze! <3 
Zapraszam do zakładki "Zaproś do siebie". 
Z chęcią poczytam wasze blogi :>
Jeżeli zajmuję wam miejsca, albo wy sobie zajmujecie, 
to wracajcie do nich.. Tylko o to proszę :<
Postanowiłam, że rozdziały będą pojawiały się co tydzień we wtorek. 
To chyba wszystko co chciałam napisać :)

Do następnego!
Believe ;*