środa, 18 listopada 2015

Rozdział 5: Przepraszam


We might not know why, 
we might not know how,
But baby, tonight, we're beautiful now
We'll light up the sky,
we'll open the clouds 
Cause baby, tonight, we're beautiful now,
we're beautiful

                    ~ Zedd 

***

     Nie ma nic, tylko my.
     Nie ma nic, gwiazdy lśnią.
     Ciemne niebo.
     Wiatr szepcze, że mnie nienawidzi, a ja próbuję go dostrzec, lecz pędzi z taką szybkością, iż jest to niemożliwe. Szum drzew stara się mnie uspokoić, ale to na nic. 
     I nagle dostrzegam Go. Uśmiecha się szerzej niż kiedykolwiek i zmierza w moją stronę. Wyciąga do mnie rękę, a ja łapię się go najmocniej jak potrafię. Moje serce zaczyna bić jak opętane i za nic nie chce się uspokoić. Czuję jego dłoń, która sprawia, że jesteśmy jednością i nagle lecimy w górę wysoko wysoko wysoko 
     a potem spadamy, wiatr unosi nasze dusze, liście dotykają naszych serc, gwiazdy oświetlają drogę, księżyc uśmiecha się tak szeroko i nagle rozbijamy się na malutkie kawałeczki. 
     I już nas nie ma.
     Cisza... 


     Znowu to samo
     Znowu ten sam koszmar.
     Otwieram oczy i staram się uspokoić. Mój oddech jest nierówny, serce bije o 3 uderzenia za szybko, a ja nie jestem w stanie nic zrobić.
     Przymykam powieki i liczę sekundy.

     1
     2
     3

     I nagle spadamy w dół, trzymam go za rękę. Lecimy, jesteśmy wolni, szalony wiatr gasi płomienie w naszych sercach. Lecz coś jest nie tak. Coś nie gra. Na dole nie ma nic, tylko czarny ocean smutków. To koniec. 

     1
     2
     3

     
      Patrzę na zegar i mam wrażenie, że chodzi w zwolnionym tempie. Uspokajam się i wstaję z łóżka. Nie mogę przestać myśleć o Leonie. Nie wierzę, że znowu śnił mi się ten koszmar.
     Schodzę na dół i ku mojemu zdziwieniu dostrzegam Ludmiłę. Siedzi w kuchni przy małym, drewnianym stoliku i czyta gazetę. Unosi na mnie swoje nieco zdziwione spojrzenie i uśmiecha się delikatnie.
   - Dlaczego już nie śpisz? - pyta po chwili, a ja orientuję się, że jest dopiero piąta godzina. Wzruszam tylko ramionami i zajmuję miejsce na przeciwko niej. Opieram głowę o dłoń i wzdycham głośno.
   - To samo pytanie mogłabym zadać tobie. - Kąciki moich ust unoszą się lekko do góry, lecz po chwili znowu opadają w dół. 
   - Widzę, że humor od rana ci nie dopisuje - blondynka śmieje się cicho, a ja tylko patrzę na nią. Uśmiecham się sztucznie, najszerzej jak potrafię, a to boli mnie tak bardzo, że czuję jak umieram. Powoli, cicho, niezauważalnie.

     Mija godzina siedemnasta, a ja wciąż nie wiem co mam robić. Moimi myślami włada niepewność i nie mam pojęcia jak pozbyć się tego uczucia.
     Chwytam swój telefon i widzę dwa nieodebrane połączenia od Leona. Moje serce na moment przestaje bić, przymykam na chwilę powieki. Zastanawiam się, czy do niego zadzwonić. Jeżeli to zrobię, to jest możliwość, że się z nim spotkam i będę mogła podziwiać to jaki jest idealny, a potem moje kruche serce zostanie stłuczone na malutkie części.
     Nie zastanawiam się długo, ponieważ słyszę dźwięk swojego telefonu. Jego imię widnieje na wyświetlaczu. Postanawiam odebrać, więc przeciągam palcem po ekranie i słyszę jego cudowny głos, który jest dla mnie ukojeniem; głos, który pozwala mi choć na chwilę zapomnieć o całym świecie...
   - Cześć - mówi niepewnie, a ja mam ochotę roześmiać się głośno. - Chciałabyś się spotkać?
     Uśmiecham się tak szeroko, że kąciki moich ust dotykają nieba.
   - Jasne - odpowiadam, a on jakby oddycha z ulgą.
   - W takim razie będę po ciebie o osiemnastej, okej? - pyta, a ja słyszę jedynie radość w jego głosie. Nie wierzę, że cieszy się ze spotkania ze mną. Ta myśl jest tak bardzo pocieszająca; mam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
   - Będę czekać - mówię cicho, po czym się rozłączam.
     Siadam na kanapie i liczę minuty, które dzielą mnie od spotkania z Leonem. Zegar wskazuje godzinę 17:29. Jeszcze tylko 1860 sekund i zobaczę jego idealną twarz, umięśnioną sylwetkę i te piękne, szmaragdowe oczy, w których nauczyłam się już pływać.
     Głośne pukanie wyrywa mnie z transu. Wysoka, umięśniona sylwetka stoi naprzeciwko mnie. Szczery uśmiech lśni na twarzy Leona i nagle moje serce zaczyna bić tak szybko, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej, błaga mnie o to, abym się uspokoiła, a ja odpowiadam mu w myślach, że nie umiem.
   - Cześć - wita się ze mną i całuje delikatnie mój policzek. Zaraz zemdleję. - Idziemy na spacer? - pyta wesoło, a ja tylko kiwam głową.
     Wychodzimy z ogromnego wieżowca i idziemy obok siebie. Jego bliskość sprawia, że czuję jak moje ciało staję się gorące i teraz ma chyba 1000 stopni. Między nami panuje tylko cisza, której nikt nie zamierza przerywać. Delikatny wiatr plącze moje włosy, śmiejąc się przy tym bardzo głośno. Słońce oświetla z góry cały świat, chcąc rozproszyć swym blaskiem wszystkie smutki i wątpliwości i uśmiecha się tak szeroko, że nawet chmury są zdziwione. 
     Nagle zatrzymujemy się.
   - Pamiętasz jeszcze to miejsce? - Aksamitny głos Leona przecina powietrze.
   - No jasne, że pamiętam, mam najlepsze wspomnienia z tym miejscem, pamiętam dosłownie wszystko, pamiętam to jak mnie obejmowałeś i jak mówiłeś, że mnie kochasz, całowałeś mnie czule a później obiecywałeś, że będziesz na zawsze, ale jak zwykle musiałeś wszystko spierdolić i już cię nie ma. Pamiętam. - odpowiadam krótko.
     Zajmujemy miejsce na niedużej ławce. Przymykam oczy i staram się nie wracać do przeszłości, ale to jest tak bardzo trudne, tak bardzo niemożliwe. Nie daję rady.
     Dostrzegam napis ,,These moments will stay forever in my memory" wyryty na oparciu ławki.
     Nie mogę znowu się przy nim rozpłakać, moja duma zostałaby wtedy urażona.
     Wpatrujemy się w horyzont przed nami. Słońce powoli zachodzi i topi się w morzu pozostawiając po sobie jedynie piękny widok w pamięci. Szum drzew jest jedynym dźwiękiem, jaki teraz słyszę. Chciałabym nigdy nie przerywać tej chwili. Chciałabym zatrzymać czas, żeby mieć go przy sobie już na zawsze.
   - Słuchaj... Chciałbym ci coś powiedzieć... - zaczyna Leon. Patrzę na niego i zatrzymuję spojrzenie na wysokości jego szmaragdowych tęczówek, które lśnią blaskiem niepewności. Dostrzegam ogniki nadziei, tańczące w jego oczach. - Przepraszam, że cię zostawiłem... i... prawie w ogóle się nie odzywałem... - mówi głosem pełnym skruchy i przypomina teraz niewinnego, małego chłopczyka, który nie posłuchał mamy i próbuje jakoś naprawić swój błąd, szuka jakiegokolwiek wsparcia.
     Uśmiecham się delikatnie, a moje serce staje się tak bardzo miękkie i chyba zaraz się rozpłynie.
     I nagle przypominam sobie ten ból. Ból, który czułam, kiedy wyjeżdżał. A ja nie mogłam nic z tym zrobić. I przypominam sobie jego obietnice, że za miesiąc wróci, a nie było go przez trzy lata, przypominam sobie jak bardzo mnie zranił, jak obiecywał, że nigdy mnie nie opuści, jak nie dzwonił do mnie prawie w ogóle, jak bardzo chciałam go mieć przy sobie, a jego nie było.
     Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę mu wybaczyć. Nie wiem, co ja tu w ogóle robię. Nie wiem, po co tu przyszłam.
   - Wiem, że trudno będzie ci mi wybaczyć, ale mimo to chciałbym prosić cię o jeszcze jedną szansę - ciągnie dalej. Czuję gniew i w duchu modlę się, aby mu nie wybaczyć.
     On jest taki boski, muszę dać mu tą szansę, muszę znowu mieć go przy sobie.
   - Chcę ci po prostu powiedzieć, że ja nadal cię kocham. I nigdy nie przestałem. - Nasze spojrzenia krzyżują się. Jakaś niewidzialna moc nie pozwala mi odwrócić wzroku. Serce kłóci się z rozumem, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Wszystkie uczucia nagle łączą się w jedno. - Jesteś dla mnie wszystkim, wiesz? Zawsze gdy się budzę, myślę o tobie i przeklinam siebie za to, że tak po prostu cię zostawiłem. Marzę o tym, aby znowu cię dotknąć, znowu móc całować twoje idealne usta tak jak kiedyś. Chciałbym, żebyś była moja, już na zawsze... - Mam wrażenie, że w jego oczach tańczą ogniki łez i rozpaczy. Spuszcza wzrok, a ja dopiero teraz zauważam łzy, spływające po jego policzkach. Moje serce łamie się na pół, nie mogę znieść tego widoku, nienawidzę, kiedy on cierpi. Jest częścią mnie, kiedy on odejdzie, ja nie będę mogła żyć. On też nie będzie mógł żyć.
     Bez zastanowienia mocno wtulam się w jego umięśniony tors. Dziwi się, ale odwzajemnia mój gest i tkwimy w tym uścisku tak długo, jakbyśmy bali się, że kiedykolwiek nam tego zabraknie, nagle cały świat przestaje istnieć, jesteśmy tylko my. Jedynym towarzyszem jest księżyc, który uśmiecha się przyjaźnie, a gwiazdy wokół niego tańczą z radości.
     Tkwimy w tym uścisku tak długo, że mija 1000 lat i starzeję się za bardzo, żeby móc przypomnieć sobie świat bez jego ramion.

***

Witam! :D
Na początku chciałam bardzo podziękować 
za wszystkie motywujące komentarze,
które sprawiły, że napisałam ten rozdział ^^
Nawet nie wiecie jak miło czytało mi się
wasze komentarze...
To takie zajebiste uczucie, kiedy wiesz, 
że są ludzie, którzy lubią to co robisz
i czekają na to, co napiszesz... ^^
Jak widzicie jest trochę Leonetty, 
ale jeszcze sobie poczekacie na to,
aż oficjalnie będą razem xD
Nie ma tak fajnie xD
Rozdział dodaję dopiero teraz,
ponieważ przez ostatnie dni
wena mnie opuszcza... :/ Ale widzicie,
wystarczy trochę poczekać, a przyjdzie znowu :D xD
Rozdział nie jest najlepszy, ale cóż, 
taki napisałam więc taki dodaję xD
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze 
i mam nadzieję, że pod tym będzie ich jeszcze więcej! ^^

Kocham was ;*
Believe <3 

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 4: Miliard małych kawałków


Baby you light up my world 
like nobody else 
the way that you flip your hair
gets me overwhelmed
but when you smile at the ground 
it ain't hard to tell
You don't know, you don't know
you're beautifil

                                                        ~ One Direction

***

     Kolejny tydzień.
     Kolejne myśli, które nie pozwalają spokojnie zasnąć.
     Kolejne łzy, które chcą wydostać się ze swoich pułapek. 

     Słońce wschodzi nad linią horyzontu, a ja patrzę na nie. Patrzę i podziwiam je za to, że jest takie wytrwałe i potrafi witać każdy dzień z tym samym, błyszczącym uśmiechem. Za to, że świeci na niebie przez kilka godzin i nawet, gdy przysłaniają je chmury, wyłania się i dalej lśni swym magicznym blaskiem.
     Ludmiła siedzi na kanapie i uśmiecha się delikatnie. Kąciki moich ust również unoszą się do góry. 
     Odwracam wzrok w stronę okna. Gałęzie drzew tańczą na wszystkie strony jakby chciały chwycić i posmakować jak najwięcej wolności, niesionej przez powietrze. 
     Tonę we własnych przemyśleniach, które wywołują burze w moim umyśle. Jestem jak wiatr. Raz wieję na północ, a raz na południe. Nie widać mnie, ale czuć moją obecność. Biegnę do przodu, często się potykam, ale mimo to wstaję, a na koniec zabieram ze sobą wszystko: miłość, radość, cierpienie, smutek, wiarę, nadzieję, spokój, beznamiętność i tęsknotę. 
     A potem te wszystkie uczucia zlewają się w jedno. 
     I pozostają we mnie na zawsze. 
     Wychodzę z dużego wieżowca. Świeże powietrze od razu dociera do moich nozdrzy, wywołując na twarzy delikatny uśmiech, który po chwili i tak znika. Dostrzegam Go. Obok idzie jakaś brunetka i uśmiecha się do niego tak szeroko, że aż trudno uwierzyć, iż ten uśmiech może być prawdziwy. Mężczyzna całuje ją delikatnie w policzek, a ona odchodzi, machając do niego na pożegnanie. Odwracam wzrok o ćwierć sekundy za późno, ponieważ Leon zdąża mnie zauważyć. Przyspieszam kroku, mając cichą nadzieję, że nie pójdzie za mną, jednak z drugiej strony moje serce płacze i błaga o to, abym zwolniła, a potem grozi, że za chwilę przestanie bić. Więc zwalniam. Idę powoli, i dopiero po chwili rozumiem swój błąd. Silna dłoń zaciska się na moim nadgarstku. 
     Zamykam oczy i próbuję przypomnieć sobie jak się oddycha. 
     Odwracam głowę w jego stronę, obiecując sobie, że nie ulegnę mu i będę dla niego oschła. Lecz jest coś, co nie pozwala mi tego zrobić. Coś, co sprawia, że moje serce staje się takie kruche jakby zaraz miało rozpaść się na miliard małych kawałków.
     Jego uśmiech. Szeroki uśmiech, który zdobi tę idealną twarz, uśmiech, który rozpromienia całe moje życie i sprawia, że dusza szatyna wydaje się jeszcze piękniejsza, niż można byłoby się spodziewać. 
     Nie mogę oderwać od niego wzroku. Włosy, idealnie postawione na żel sprawiają, że jest ode mnie wyższy o kilka centymetrów. Miękkie usta, które tak bardzo kuszą, a ja nie mogę ich dotknąć. I te piękne, szmaragdowe oczy, lśniące niesamowitym blaskiem radości. 
     Mężczyzna ubrany jest w koszulę w biało-granatową kratę i czarne jeansy, trochę zdarte na kolanach. Wygląda zwyczajnie. Ale może to właśnie dlatego wydaje się tak cholernie seksowny. Sam jego widok wywołuje dreszcze na moim ciele i nagle zaczynam myśleć o tym, że te delikatne, męskie dłonie kiedyś dotykały mojego nagiego ciała, że te soczyste wargi kiedyś pieściły moje spragnione usta.
     Czuję zapach boskich perfum, docierający do moich nozdrzy ze zdwojoną siłą. 
     Przymykam na chwilę oczy i w duszy błagam Boga, aby mężczyzna, który tak na mnie działa pocałował mnie i dotknął zniknął z moich oczu, ponieważ za chwilę nie wytrzymam. 
     Moje serce bije w nienaturalnym tempie, a ja mam wrażenie, że za chwilę wyskoczy z klatki piersiowej, w której zostało uwięzione, i już nigdy nie wróci.
   - Coś się stało? - Aksamitny głos przebija ciężkie powietrze między nami. 
   - Nie, wszystko dobrze - kłamię. Spuszczam wzrok i jestem coraz bardziej zdenerwowana zaistniałą sytuacją. Mój policzek staje się ofiarą szkarłatnego rumieńca. Jego dłoń wciąż spoczywa na moim nadgarstku. W końcu puszcza mnie i szepcze pod nosem ciche ,,przepraszam". 
   - Dasz się dzisiaj gdzieś wyciągnąć? - pyta. Unoszę powoli wzrok a on ponownie uśmiecha się tak szeroko, ponownie tego dnia sprawia, że moje serce staje się miękkie.
   - Wybacz, nie mam dzisiaj czasu. Obiecałam Ludmile, że... - Próbuję wymyślić coś na szybko. Leon nie czeka na moją dalszą wypowiedź, tylko mówi:
   - Na pewno znajdziesz czas. 
   - Ale... 
   - Wpadnę po ciebie o dziewiętnastej. - Puszcza mi oczko i tym razem uśmiecha się szelmowsko. Chcę coś jeszcze dodać, ale on odchodzi i widzę tylko jak wtapia się w tłum radosnych ludzi. 

***

     Wracam do domu. Wchodzę do apartamentu i od razu siadam na kanapie. Opieram dłoń na czole, zastanawiając się nad tym, czy podjęłam dobry wybór. 
   - Hej Vilu - Słyszę entuzjazm w głosie Ludmiły. Federico musiał zapewnić jej niezły orgazm kiedy mnie nie było, że jest taka szczęśliwa. - Coś się stało? - pyta, widząc mój wyraz twarzy, lecz nie przestaje się uśmiechać.
     Wzdycham głośno.
   - Leon chcę się dzisiaj ze mną spotkać. - Składam usta w cienką linię. Unoszę spojrzenie na wysokość jej oczu.
   - Uuu, czyli będzie się działo - Śmieje się krótko. 
   - To tylko zwykłe s p o t k a n i e  - podkreślam, nie rozumiejąc powodu jej radości.
   - Na ,,zwykłym spotkaniu" - robi cudzysłów z palców. - można robić różne rzeczy - Szeroki uśmiech zdobi twarz blondynki, a ja nie mogę się powstrzymać i także się uśmiecham, kręcąc lekko głową z dezaprobatą. 
   - Tak bardzo chcę, żeby był przy mnie o każdej porze nocy i dnia Nie mam zamiaru spędzać z nim dużo czasu - stwierdzam poważnie i nagle dziwne uczucie włada moim sercem. Mówię, że go nie kocham, a przecież jest zupełnie inaczej. Nienawidzę dusić w sobie uczuć tylko dlatego, że duma nie pozwala mi ich z siebie wydobyć. 
   - Jeszcze kiedyś się z nim prześpisz, nie martw się - Pocieszenie Ludmiły nie wydaje się najbardziej skuteczne. Wzdycham głośno i patrzę na nią, a kąciki jej ust jedynie unoszą się w słodkim, niewinnym uśmiechu. Blondynka przytula mnie. Śmieję się krótko i odwzajemniam uścisk.
     Jak to dobrze mieć kogoś, na kogo zawsze można liczyć. 

***

     Przeglądam się w lustrze i ostatni raz muskam usta szminką w odcieniu delikatnego różu. Widzę swoje odbicie, które uśmiecha się do mnie sztucznie i szepcze tylko, że życzy mi powodzenia.
     Schodzę na dół. Federico leży obok Ludmiły i całuje jej usta. Śmieję się cicho, a oni odskakują od siebie jak oparzeni i patrzą na mnie. Zdziwione, niewinne spojrzenia zatrzymują się na wysokości moich oczu. Nie mogę opanować śmiechu.
   - Spokojnie, za chwilę wychodzę. - Uśmiecham się szeroko - Tylko nie zdemolujcie całego mieszkania. I starajcie się nie ubrudzić kanapy.
   - Nie musisz się o to martwić - zapewnia Fede i także zaczyna się śmiać. 
     Słyszę dzwonek do drzwi, które po chwili otwieram. Wysoka sylwetka Leona maluje się przed moimi oczami. Mężczyzna jest jeszcze seksowniejszy niż kilka godzin temu. Wygląda tak bosko; aż trudno uwierzyć, że nie jest wytworem mojej wyobraźni. Biała koszula z podwiniętymi rękawami idealnie opina jego mięśnie, dałabym wszystko, aby móc ją teraz z niego zedrzeć i dotknąć tego wspaniałego torsu. Czarne rurki kontrastują z górną częścią ubioru, a krawat o tym samym kolorze zdobi szyję. 
     Oczy ponownie tego dnia lśnią tym samym blaskiem.
     Czuję ten sam zapach męskich perfum. 
     Moje nogi są jak z waty.
   - Cześć - mówi szatyn i kładzie dłoń na mojej talii, po czym delikatnie całuje policzek. Próbuję zakryć szkarłatny rumieniec swoimi włosami, lecz niestety nie udaje mi się to. Leon uśmiecha się delikatnie. - Idziemy?
   - Tak. 

   - Gdzie jedziemy? - pytam zaciekawiona. Kąciki moich ust unoszą się do góry w delikatnym uśmiechu. 
   - Tajemnica - Mężczyzna patrzy na mnie, a widząc moją minę śmieje się krótko. - Za 10 minut będziemy na miejscu.
     Unoszę wzrok na wysokość jego twarzy i nagle mój oddech przyspiesza, staje się cięższy. Mam ochotę zerwać z niego tę białą koszulę i dotknąć jego idealnego ciała. Chciałabym, żeby on myślał tak samo. Żeby mnie kochał, tak jak kiedyś.
     Zaciskam mocniej powieki i błagam serce, aby w końcu się uspokoiło. Nie mogę myśleć o Leonie w ten sposób. On jest już przeszłością skoro jest przeszłością to dlaczego siedzę obok niego, dlaczego na niego patrzę, dlaczego on wciąż jest dla mnie tak cholernie ważny, dlaczego
   - Jesteśmy na miejscu - Radosny głos wyrywa mnie z transu. Wysiadam z samochodu i rozglądam się dookoła. 
     
     Nie.
     Nie wierzę.
     Nie wiem, czy na pewno chcę tu być

     Słońce powoli chowa się za linią horyzontu i zabarwia przy tym niebo na wszystkie odcienie pomarańczu i różu. Białe obłoki suną po niebie jakby właśnie miały przed sobą jakiś ważny wyścig, jakby uciekały przed szepczącym wiatrem. 
     Odwracam wzrok w prawą stronę. I dostrzegam coś, czego chyba już nigdy nie chciałabym widzieć. 
     Drewniany domek letniskowy stoi obok wysokiego drzewa. Błękitne firanki poruszają się w oknach, jakby tym właśnie gestem chciały zachęcić do wejścia do środka, nieduże drzwi klaszczą wesoło, dach patrzy na mnie wzrokiem pełnym nadziei i nagle wszystkie te wspomnienia wracają. Wielki huragan włada wszystkimi emocjami w moim umyśle i czuję, jak pochłania także serce, a ono krzyczy rozpaczliwie, pragnie jeszcze bić w tym samym, spokojnym rytmie co wtedy. 
     Ale w tym momencie to zdaje się być niemożliwe.    
     Jedyną muzyką jest teraz szum morza i delikatny trzepot liści, targanych przez wiatr. 
   - Nic się tutaj nie zmieniło - szepczę cicho. Nie mogę wyjść z podziwu. Czuję, że za chwilę rzucę się na Leona, przytulę go najmocniej jak tylko potrafię, wykrzyczę wszystko, co czuję, wyszepczę swoje myśli i zacznę błagać o ostatnią szansę.
     Ale nie mogę. 
     Jakaś niewidzialna dłoń zaciska się na moim gardle i nie pozwala mi wydobyć z siebie ani jednego słowa. Jeszcze chwila i przestanę oddychać.
   - Tak.. Pamiętam te czasy kiedy zawsze wieczorem rozpalaliśmy tu ognisko. I mogliśmy tak siedzieć do rana. - Szatyn śmieje się smutno i wbija swój wzrok w ziemię, więc nie mogę nic wyczytać z jego spojrzenia. 
     Przytul go 
     przytul go 
     przytul go
     Nie odzywam się. Stoję w bezruchu. Zapominam jak się oddycha. 
     Szatyn wzdycha głośno, rozkłada koc na piasku i wskazuje, abym usiadła. Robię to i już po chwili oboje siedzimy obok siebie, a ja czuję, jak moje serce przestaje bić. Stoi w miejscu. I nagle znowu zamienia się w dzikie zwierze, które chce uciec ze swojej klatki. 
     Leon obejmuje mnie ramieniem. Oboje oglądamy niebo. Przymykam na chwilę oczy, które w ułamku jednej sekundy zostają osłonięte szklaną szybą łez. Odwracam głowę, aby Verdas nie zobaczył, że płaczę. 
     Te chwile są takie nierealne, takie ulotne, i zastanawiam się, czy przypadkiem wyobraźnia nie chce się ze mną bawić. 
     Mam wrażenie, że to wszystko dzieje się tak, jakby było zaplanowane.
     Jakby Smutek napisał scenariusz dużo wcześniej. 
     Jakby Los dokładnie rozplanował życie.
     Jakby Miłość wiedziała, że w końcu będzie musiała odejść. 
     I nagle zdaję sobie sprawę z tego, że kocham go mocniej niż kogokolwiek innego, zawsze będę go kochała, że jest promieniem słońca, który oświetla każdy mój dzień, jest blaskiem księżyca który dodaje otuchy, rozpraszając ciemność, która panuje dookoła, jest gwiazdą, która świeci własnym światłem, a kiedy jest obok mnie, ja świecę razem z nim. 
     I zdaję sobie sprawę z tego, że on już nigdy nie będzie mój. 

***

Witam! :D
Wybaczcie, że nie dodałam rozdziału we wtorek, 
ale nie miałam weny. 
Dopiero dzisiaj odwiedziło mnie natchnienie xD
Ale za to rozdział jest trochę dłuższy niż zwykle :D
Mam nadzieję, że wam się podoba. 
Jak widzicie, jest trochę Leonetty, 
ale jeszcze nie są razem.
Troszeczkę sobie poczekacie, spokojnie xD
Rozdziały będą pojawiały się raz w tygodniu,
nie wiem, czy akurat we wtorki. 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim
i mam nadzieję, że teraz będzie ich jeszcze więcej <3

Kocham was ;*
Believe <3